wtorek, 19 lipca 2016

NFZ czy prywatna praktyka – co wybrać?

24tc, 6mc

 Zanim zaszłam w ciążę – przyznaję bez bicia! - żyłam dość lekkomyślnie, bez ubezpieczenia. Tłumaczyłam to sobie na różne sposoby – a to tym, że przeprowadziłam się z innego województwa i nie zdążyłam załatwić formalności, a to brakiem czasu. Pracowałam trzy lata, lecz były to prywatne firmy, które dość niefrasobliwie podchodziły do pracowników – praca na czarno. Kiedy na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zatroszczyć się o przyszłość swoją i dziecka. I udało się! Dostałam umowę ze wszystkimi świadczeniami. Zanim do tego jednak doszło miałam dwie prywatne wizyty u ginekologa, każda płatna po 100 zł plus koszty wszystkich badań typu mocz, krew czy toksoplazmoza. Przyznam, że gdy posiadałam już ubezpieczenie wciąż wahałam się czy zakończyć prywatne wizyty. Pomnożyłam jednak wizytę razy siedem miesięcy i postanowiłam zobaczyć co daje NFZ. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Po pierwsze wspomniane koszta – wszystko za darmo. Po drugie – i co ważniejsze – naprawdę lepsza opieka! Byłam w szoku, bo generalnie panuje opinia, że specjaliści prywatni lepiej opiekują się swoimi pacjentami. W moim przypadku to bzdura. Jako kobieta w ciąży mam pierwszeństwo w umawianiu się na wizytę i nie muszę stać od siódmej rano każdego dwudziestego dnia miesiąca, by się umówić. Miałam szczęście i trafiłam na naprawdę kompetentną panią doktor. Za każdym razem spędzam w jej gabinecie ponad pół godziny (dla porównania – prywatnie trwało to 15 minut, ewidentnie było widać, że lekarce zależy na tym, by "zaliczyć" jednego dnia jak najwięcej pacjentek!). Jestem wypytana o wszystko – od samopoczucia po wagę, przeprowadzana jest analiza wyników, mam robione badanie na fotelu i słucham bicia serduszka mojego maluszka. Po czasie okazało się, że pierwsza pani doktor nie skierowała mnie na badania, które powinnam zrobić do 13tc, takie jak HIV czy różyczka oraz zlekceważyła bakterie w moczu. Dopiero na fundusz została u mnie wykryta niedoczynność tarczycy oraz dowiedziałam się jakie leki mogę przyjmować. Wychodzę z gabinetu i naprawdę wiem, że wiem. Nie mam pytań. Może ta sytuacja jest nietypowa, ale cieszę się, że spotkała akurat mnie.

A jak jest w Waszym przypadku? Prowadzicie ciążę u prywatnego specjalisty czy korzystacie z tych dostępnych na fundusz?


sobota, 9 lipca 2016

TRENUJESZ czy imprezujesz?


Przed zajściem w ciążę – tak jak wspominałam – żyłam w świecie FIT. Wiele spraw wydawało mi się oczywiste, jak choćby to, że wszystko musiało być na 100 % - czysta miska, trening. Ludzie, którzy nie ćwiczyli wydawali mi się być takimi, którzy szukają wymówek, by tego nie robić. Na szczęście – odkąd okazało się, że spodziewam się dziecka – spojrzałam na to wszystko z boku i wiele spraw zaczęło mnie irytować. Ostatnio coraz bardziej przekonanie generacji FIT, że ludzie dzielą się na dwie kategorie: tych, co trenują i tych, co imprezują. Fit maniacy są bardzo dumni z tego, że zawsze znajdą w swoich napiętych grafikach czas na trening, że sobotnie wieczory spędzają na siłowni, a w niedzielny poranek budzą ich zakwasy, a nie kac. Cała reszta populacji – według większości z nich – w tym czasie ostro imprezuje. COOO?!
Kochani, osobiście bardzo Was podziwiam – Wasze samozaparcie i motywację, ale teksty typu "wolę trenować niż imprezować" są mocno naciągane i stereotypowe. Nie każdy, kto nie idzie na siłownię lub nie hasa z Chodakowską jest zaraz nałogowym imprezowiczem! Pomiędzy tymi dwoma typami ludzi jest mnóstwo zwykłych, normalnych, którzy z różnych względów nie ćwiczą. Bo? Bo są w ciąży, bo mają przeciwwskazania zdrowotne do podnoszenia ciężarów, bo wolą spędzić wolny czas z książką, filmem czy na działce, bo są szczupli i tego nie potrzebują, bo zwyczajnie nie czują parcia na bycie fit. Zirytowałam się, ponieważ ja nie chodzę na siłownię, a – pomimo to – nie odliczam godzin do zakrapianej imprezy i takich ludzi są tysiące. Nie generalizujcie...

Po porodzie – o ile zdrowie mi pozwoli – czym prędzej wracam do regularnych ćwiczeń, bo sama to lubię, jednak ten wolny od treningów czas nauczył mnie pokory i tego, że nie każdy jest freakiem na punkcie fit życia i trzeba nauczyć się to akceptować. Wszystko z głową! Czasem wystarczy dać z siebie 90 % i też będzie OK.


CO Z TĄ CIĄŻĄ

Właśnie zaczynamy 23. tydzień. Połówkowe USG potwierdziło zdrowego synka, pan dr powiedział, że wszystko jest w najlepszym porządku i nie ma się do czego przyczepić. Niestety okazało się, że mam niedoczynność tarczycy. Wcześniej nie miałam zleconego badania w tym kierunku, kiedy go zrobiłam TSH wyniosło 3,41. Oczywiście wpadłam w panikę i zrobiłam najgorsze, co mogłam zrobić – szukałam informacji w Internecie, gdzie dowiedziałam się, że szanse na urodzenie zdrowego dziecka są małe. Na szczęście endokrynolog wybił mi te głupoty z głowy i zaczęłam leczenie nieco uspokojona. Oczywiście aż do porodu i wiele miesięcy później wciąż będzie obecna obawa o zdrowie dziecka, ale staram się myśleć pozytywnie. Zamartwianie się na zapas nic dobrego nie przyniesie.