Naukowcy (zapewne
amerykańscy) wymyślili już: chleb bez glutenu, mleko bez laktozy,
słodycze bez cukru, kawę bez kofeiny. Co kolejne? Faceci bez jaj?
Ten wytwór – mam wrażenie – też się powoli tworzy. Rynek
spożywczy i dietetyczny zalewa coraz więcej takich produktów, ja
natomiast podejrzewam, że są to – w bardzo dużej mierze –
nowinki, które mają na celu naciągnąć nas konsumentów, żądnych
zdrowia i modnego bycia fit, na kolejne towary, często o wiele
droższe od tych ogólnie znanych i używanych. Podobna sytuacja
miała miejsce kilka, kilkanaście lat temu, kiedy na świecie
pojawił się boom na jedzenie typu light czy 0%. Wtedy zajadali się
tym prawie wszyscy entuzjaści zdrowego jedzenia i ci pragnący
zrzucić kilka kilogramów. Po latach okazało się jednak, że te
produkty nie tylko przynoszą małe lub znikome efekty, ale są
również szkodliwe, bo zamiast cukru zawierają jego substytuty
takie jak substancje słodzące. Kto wie czy za pięć lat nie okaże
się, że jedzenie bez glutenu czy laktozy nie niesie podobnych
skutków ubocznych...
GLUTEN – wróg publiczny
numer jeden.
Gluten – mieszanina białek
roślinnych, gluteniny i gliadyny, występująca w ziarnach niektórych
zbóż, np. pszenicy, żyta i jęczmienia. Tyle mówi Wikipedia. W
ostatnich latach, prawdopodobnie głównie za sprawą diety Anny
Lewandowskiej, zapanowała moda na produkty gluten free, ludzie
oszaleli na punkcie mąk, makaronów i innych składników
bezglutenowych. Pojawiły się mąki z migdałów, ryżu, kokosa, a
nawet kasztanów. Średnia cena? Nawet 40 zł za kilogram! A co ze
zwykłą krupczatką? Okazało się, że szkodliwa. Nagle wyszło na
jaw, że co druga osoba cierpi na nietolerację glutenu, tymczasem
źródła podają, że ta choroba występuje u zaledwie 1% populacji!
Po co więc wymyślać i stwarzać sobie choroby? Celebrytki
wylansowały tę modę, a wiele ludzi ślepo za nią podąża, - moim
zdaniem – lekko kpiąc z ludzi naprawdę cierpiących na tę
przypadłość. Czyż nie zostaliśmy wszyscy wychowani na białej,
pszennej mące, na babcinych racuchach, pierogach, na kanapkach z
białego chleba, z białym cukrem i białą śmietaną? Zajadaliśmy
się tym i nikt nie puchł ani nie dostawał wysypki. A teraz?
Kupujemy mąkę kasztanową, bo jest gluten free...
NABIAŁ – przyczyna
mnóstwa chorób.
Naleśniki z serem, makaron
z serem, racuchy z jabłkami, ruskie pierogi, serniki, pierogi leniwe
– brzmi pysznie, prawda? Co łączy te dania? Otóż zawierają
nabiał, przez co zostały wyłączone z diet wielu osób. Dlaczego?
Podobno nabiał szkodzi. I to strasznie! Pojawiają się bóle
żołądka, problemy z cerą, nabiał zwiększa ryzyko osteoporozy i
złamań kości, a nawet wzrost czynnika rakotwórczego!
Przerażające. Ale czy tak jest naprawdę? Znów wracam do
dzieciństwa. Czyż nie uczono nas "pij mleko, będziesz
więlki"? W reklamach tej akcji występowały największe
gwiazdy telewizji i sportu, które z pewnością jadły nabiał będąc
dziećmi, a mimo to nie wyrosły z nich kaleki, a wręcz przeciwnie.
Z ręką na sercu – kto ma nieprzyjemności zdrowotne po zjedzeniu
sera i wypicia kawy z krowim mlekiem, a kto sobie to wmawia,bo
przecież tyle ludzi nie je nabiału to ja też? Nie dajcie się
zmanipulować. Czy warto rezygnować z mleka i sera albo szukać
drogich zamienników, bo inni tak robią, bo to modne, po to, by
zrobić zdjęcie superzdrowego dania na Instagram? Nie sądzę. Są
oczywiście ludzie uczuleni na nabiał, dzieci ze skazą białkową i
oni bezwzględnie powinni go unikać, ale czy normalny, zdrowy
człowiek po wypiciu kawy z mlekiem i zjedzeniu naleśnika z serem
zaraz zachoruje? Odpowiedzcie sobie sami.
CUKIER – cichy zabójca.
Z tym akurat się zgadzam –
cukier nie jest najzdrowszym produktem i sama staram się go
ograniczać lub szukać zamienników, jednak nie wydając na nie
połowy wypłaty. Przeraża mnie to, gdy matki dodają cukier do
wody, którą piją kilkumiesięczne dzieci lub kupują swoim
pociechom ciasta, ciasteczka, lody i batoniki zamiast owoców.
Przykład? Znajoma kiedyś przyznała mi, że rzadko kupuje dzieciom
banany, bo są drogie, natomiast zawsze ma w szafce ciastka na wagę.
Dla porównania – cena bananów to 4 – 4,50 zł/kg. Cena ciastek
– około 15 – 20 zł/kg. Co jest droższe? Cukier jest
wszechobecny i naprawdę ciężko znaleźć produkty, które go nie
zawierają i nie kosztują kroci, jednak można go ograniczyć lub
zamienić na na przykład na miód. Osobiście nie wyobrażam sobie
raczyć mojego dziecka, gdy już się urodzi, wodą smakową lub z
cukrem i chcę najpierw nauczyć je jeść owoce i warzywa, a dopiero
potem dać mu posmakować czekolady. Wiem, że w moim otoczeniu
spotka się to ze zdziwieniem, ale będę walczyć.
Wszystko jednak jest dla
ludzi. Przez okres ciąży nie piję czarnej kawy, bo zwyczajnie nie
mam na nią ochoty, ale nie wyobrażam sobie wypicia jej bez odrobiny
cukru i mleka i naprawdę ciężko mi uwierzyć w to, że ludzie się
tego uczą.
Podsumowując – ilości
glutenu, nabiału czy cukru w rozsądnych dawkach nie powinny
szkodzić ludziom, którzy nie mają przeciwwskazań do ich
spożywania. Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Media robią
z nami co chcą, wcisną nam produkty 10 razy droższe od tych,
których przez całe życie używały nasze babcie i mamy, kusząc
obietnicą zdrowia. A kto nam da gwarancję, że za rok nie okaże
się, że z nowych badań jednak wynikło, że pszenna mąka jest
lepsza od kukurydzianej i niesie więcej wartości odżywczych? Nikt.
Kilkanaście lat temu mało kto słyszał o produktach bez glutenu
czy laktozy i wychowaliśmy się w zdrowiu, jedząc biały chleb,
naleśniki z serem i pijąc mleko, a teraz na siłę komplikujemy
sobie życie i obciążamy portfel.
Nie ma nic absolutnie złego
w szukaniu zamienników i urozmaicaniu sobie diety. Sama mam w szafce
mąkę ryżową, a w lodówce czasem ser bez laktozy, ale nie popadam
w paranoję i bardzo często smażę naleśniki z białej mąki i
zajadam je z białym serem posłodzonym białym cukrem. I wiecie co?
Żyję i mam się dobrze. Nie cierpię na żadne bóle ani nie mam
trądziku, a post ten piszę, popijając delikatną kawę
rozpuszczalną z cukrem i czekoladowym mlekiem. I wiecie co? Jest
pyszna.
JAK SIĘ MA DZIDZIUŚ?
Kilka dni temu byłam na USG
trzeciego trymestru. Według miesiączki był to już początek 33.
tygodnia ciąży, jednak badanie wykazało, że dziecko wagowo
odpowiada 31,4 tc. Między terminami jest 10 dni różnicy. Lekarz
stwierdził, że prawdopodobnie urodzę po prostu małe dziecko, w
przedziale 2,5 - 3 kg. Wiem, że oba terminy mało kiedy się
ciężarnym zgadzają i często dzieli je nawet 2 tygodnie, jednak
zazwyczaj z USG wynika, że dziecko jest o kilkanaście dni za duże,
nie za małe jak w naszym przypadku. Ponadto okazało się, że kość
udowa jest odrobinę za krótka i odpowiada 30 tc. Ginekolog jednak
stwierdził, że nie ma się czym martwić, że taka jego uroda. Czy
któraś z Was lub Waszych znajomych była w podobnej sytuacji? Nie
popadam w panikę i będę cierpliwie czekać aż synek zechce
przyjść na świat, ale chciałam się zorientować – tak dla
pewności i spokoju ducha.